piątek, 29 marca 2013

Wielkanocne dekoracje

Wielkanoc tuż, tuż. Czas przystroić dom jajami, zającami, baziami... U nas, jak co roku, dominują kolory pastelowe, kojarzące się z wiosną. Są zatem różne odcienie zieleni, różu, fioletu, bieli, odrobina żółtego. Brakuje w tym roku gałązek wypuszczających świeże listki, ale cóż wierzba jest tak zasypana śniegiem, że do niej nie dotrę. Dobrze, że chociaż bazie udało nam się kupić :-)

 W zeszłym roku bawiliśmy się w zdobienie jaj metodą decoupage (tutaj można o nich poczytać). Teraz postanowiliśmy spróbować swoich sił w jajach włóczkowych. Początki były bardzo trudne, ale w końcu, dzięki wskazówkom uzdolnionej przyjaciółki, udało się. Przede wszystkim w styropianowe jajo wbijamy patyczek (może być taki od szaszłyków) i smarujemy je klejem. Próbowaliśmy różnych rodzai i najlepiej sprawdził się wikol. Wokół patyczka oplatamy włóczkę, po czym kręcą patyczkiem obtaczamy całe jajo. Najtrudniejsza jest końcówka, bowiem włóczka się ześlizguje. Wczoraj przeczytałam w jednej ze starych gazet, że należy w połowie jaja zakończyć obklejanie go i proces rozpocząć od drugiej strony. Jeśli starczy mi cierpliwości to może kolejne włóczkowe jaja tak zrobię.


 


wtorek, 26 marca 2013

Wiosenne inspieracje


Wprawdzie wiosny za oknami nie widać, ale ja postanowiłam ją zaprosić do domu. Gdy świeci słońce i nie wyglądam na ogród, na którym zalegają hałdy śniegu czuję się jakby ciepłe dni stały tuż za progiem. Wczoraj w radio słyszałam wypowiedź jednaj pani, która stwierdziła, że nie jest to 25 marca tylko 55 lutego ;-)


W ramach wiosennych inspiracji poustawiałam po domu pachnące hiacynty, słonecznie żółte żonkile. W doniczkach wzrasta owies i rzeżucha. Dokupiłam kilka zwisających roślin doniczkowych. Zapomniałam już o doniczkach zawieszanych na łańcuszkach, a tu proszę wracają do łask i świetnie dekorują pomieszczenia. 


Oczywiście zajęłam się również wiosennymi wiankami. Już od progu wita nas bukszpanowy, na którym przysiadły ptaszki. Samodzielnie wykonałam również włóczkowy wianek oraz małe ozdobne wianeczki z zielonym serduszkiem i różową kokardką. Niby drobiazgi, ale cieszą oko i pozwalają zapomnieć o zimie.



 

wtorek, 19 marca 2013

Kartonowy domek



Czasem jak patrzę na swoje dzieci przypomina mi się powiedzenie mojego taty (kiedy to on patrzył na mnie i mojego brata), że „kochamy się jak dwa psy łańcuchowe”. Chyba codziennie muszę występować w roli mniej lub bardziej bezstronnego arbitra i godzić zwaśnione strony.  Zastanawiam się wówczas, czy rodzeństwo to na pewno taki dobry pomysł. Ale wystarczy jedno niedzielne przedpołudnie i wiem, że nie ma nic lepszego niż brat czy siostra.
Kupiliśmy fotel (mamy przynajmniej kolejny powód do walk, miejsce na kanapie, o które tłukli się do niedawna przestało być zupełnie atrakcyjne). Największą zaletą fotela okazała się wcale nie wygodna, ale jego opakowanie – duży karton. Nasze dwa odchowane już prawie dzieciaczki (9 i 12 lat) przez kilka godzin bawiły się tym kartonowym cackiem. Najpierw zamykali się w nim wzajemnie, potem chowali się w nim i wołali zdezorientowanego psa, aż w końcu wpadli na pomysł budowy domku.
Głównym architektem i wykonawcą została Córcia (wiek daje pewne przywileje), a Synuś był pomocnikiem (i o dziwo bardzo mu się to podobało. Być może nasza Córcia zaczyna przejawiać zdolności dyplomatyczne, bowiem od początku zakomunikowała, że robi domek dla braciszka więc Synusiowi nie przeszkadzała fucha „podaj, przynieś, pozamiataj”). Ze zgrozą patrzyłam na ostre noże, którymi wycinano drzwi i okna, ale nikt niczego sobie nie uciął. Taśmą klejącą również nie zaklejali sobie ust, tylko wykorzystywali ją jako super budulec.  
Dobrze jest czasem sobie kupić fotel…  

środa, 6 marca 2013

Wywiad z władzą

Kiedyś marzyłam, że zostanę dziennikarką. Będę pisać, pisać i pisać. Zajmować się ważnymi tematami, będę próbowała zrozumieć świat i przelewać to wszytko na papier. Pamiętam, z jakim przejęciem podchodziłam do pierwszego wywiadu, który przeprowadzałam z niewidomym chłopakiem... Przez cztery lata pracowałam w jednej z gazet i codziennie przekraczając próg redakcji szczypałam się, zastanawiając się, czy to wszystko prawda. Potem urodziła się córcia i cały świat stanął do góry nogami. Zapomniałam o dziennikarstwie, o ważnych tematach, o ratowaniu świata. Cały świat mieścił się w moich rękach.

Dziś z dziennikarskiej pasji pozostało mi czytanie ciekawych pozycji. Jedną z ostatnich książek, która stanęła na mojej półce, jest "Wywiad z władzą" Oriany Fallaci - legendarnej włoskiej reporterki. Zabierając się do tomiska zastanawiałam się, kto bardziej mnie interesuje: sama dziennikarka czy osoby, z którymi przeprowadzała rozmowy. W sumie nie potrafię dziś odpowiedzieć na to pytanie. 

Książka jest niezwykłym obrazem osób, stojących na szczytach państw, organizacji, ale również pokazuje niesamowity warsztat Włoszki, jej zadziorność, pewność siebie, umiejętność prowadzenia rozmowy, dochodzenia do sedna. Imponuje mi jej styl a jednocześnie przeraża. Dla niej dziennikarstwo to nie praca to życie. Potrafi dotrzeć do każdego i zadać mu najtrudniejsze pytanie. Słucha odpowiedzi, choć niełatwo ją zadowolić. Dokręca śrubę wywiadu do bólu, nie bojąc się konsekwencji. Strzela słowami na prawo i lewo, wiedząc, że dojście do prawdy boli.

Książka jest podzielona na dwie części: pierwsza, to nie tylko wywiad z Chomeinim i Kadafim, ale również odmalowany obraz Iranu i Libii. Zdecydowanie ta część podobała mi się bardziej. Czyta się ją jednym tchem, ciągle nie mogąc uwierzyć, że to działo się naprawdę. Druga część to czternaście wywiadów z ważnymi postaciami XX wieku. Jedne są bardziej interesujące, inne mniej. Jednak książka ta to niezwykle ciekawa lekcja historii i pokory.