poniedziałek, 22 września 2014

San Gimignano i Volterra


Wakacje dobiegały końca. Wybraliśmy się na ostatnią wycieczkę do miasteczka San Gimignano i do Volterry. Pierwsza miejscowość okazała się wisienką na torcie, nawet Córcia, która ostatnio jest bardzo wymagającym podróżnikiem, kilkakrotnie podkreślała, że to najładniejsze miasteczko, które odwiedziliśmy. Już z daleka mogliśmy podziwiać kamienne wieże, dumnie wznoszące się nad toskańskimi polami. Średniowieczny Manhattan rozbudza wyobraźnię turystów. Stare kamienie pamiętają historie sprzed wieków...



Do Volterry dotarliśmy popołudniu. Trochę zmęczeni wspinaliśmy się po stromych schodach, by wreszcie dotrzeć na szczyt i zobaczyć zamek Medyceuszy, w którym obecnie znajduje się... więzienie. Miasto słynie "nie tylko" z wampirów (dzięki książce Saga Zmierzch), ale także z alabastru. W prawie każdym sklepiku można kupić wyroby w tego kamienia. Volterra jest jakby trochę senna, pomimo licznych turystów mieszkańcom, chyba nadal udaje się żyć swoim rytmem. Wystarczy zboczyć z głównej uliczki, by na chwilę przenieść się do świata, gdzie czas płynie inaczej. 


czwartek, 18 września 2014

Florencja

Czy wypada napisać, że Florencja mnie rozczarowała? Zamiast obcowania ze sztuką, przez duże Sz, spotkaliśmy tłumy ludzi, brud, pośpiech... A może to tylko pierwsze wrażenie, może Florencja potrzebuje czasu, by się w niej odnaleźć? Może trzeba dać jej drugą, trzecią i kolejną szansę? Chodź przyznać muszę, że katedra mnie powaliła. Skupiając się na lizaniu lodów, podniosłam na chwilę wzrok i osłupiałam. Z ciemnej uliczki wyszliśmy wprost na mieniącą się w słońcu budowlę. Jej kolory, precyzja zdobień, dbałość o szczegóły, ogromne bogactwo a przy tym niesamowity smak przyprawiają o zawrót głowy. Na pewno dlatego widoku było warto odwiedzić Florencję.


poniedziałek, 15 września 2014

Lukka, Piza


Na kolejną wycieczkę czekaliśmy z radością, bowiem wybieraliśmy się do Pizy. Bilety na słynną krzywą wierzę zarezerwowaliśmy już w Polsce przez internet, dzięki czemu nie obawialiśmy się gigantycznych kolejek. Po drodze postanowiliśmy zajrzeć do Lukki - rodzinnego miasta Pucciniego. Muszę przyznać, że miasto zrobiło na nas wrażenie już od pierwszej chwili. Starówkę otaczają mury z XVI - XVII wieku, po których dziś można spacerować czy nawet jeździć rowerem. Na murach rosną drzewa, dając przyjemny cień spacerowiczom. Z kolei wewnątrz murów wita nas stare miasto, z którego bucha spokój. Może dlatego, że nie ma tu zbyt wielu turystów, wszyscy spacerują w zwolnionym tempie. Obszerne place, zacienione drzewami zapraszają do odpoczynku, a wąskie uliczki rozbudzają wyobraźnię. Jak tu musi się ciekawie mieszkać? Klucząc między zadbanymi kamienicami dotarliśmy do Pizza Anfiteatro - okrągłego placu, który powstał w miejscu dawnego amfiteatru rzymskiego. Dookoła placu wznoszą się domy mieszkalne, a gdzie nie gdzie między oknami przebijają się ślady rzymskiej budowli. W miejscu, gdzie dawniej była arena, rozgościły się kawiarenki i pizzerie. 


Z Lukki pojechaliśmy do Pizy, gdzie po kilkunastu minutach krążenia udało nam się zaparkować i "przedzierając się" przez tłum ludzi dotarliśmy do bramy miasta, za którą ukazała nam się i krzywa wieża i imponująca katedra. Chyba z lepszej strony nie mogliśmy wejść na Campo dei Miracoli. Dzieci od razu zaczęły pozować do zdjęć z wyciągniętymi rękoma (niby podtrzymywanie upadającej wieży :-), co zresztą robili prawie wszyscy turyści. Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu przed wspinaczką postanowiliśmy najpierw coś zjeść a potem udać się do katedry. Wreszcie przyszedł upragniony moment i po 294 wydeptanych schodach weszliśmy na szczyt krzywej wieży. Całą drogę musieliśmy podtrzymywać się ścian, bo nasz błędnik trochę głupiał. Na szczycie nogi lekko mi mrowiły, szczególnie patrząc na Synusia, który sobie podskakiwał. 


wtorek, 9 września 2014

Colle di Val d'Elsa, Monteriggioni oraz Siena


Podczas kolejnej wycieczki odwiedziliśmy miejscowość Colle di Val d'Elsa, stary garnizon wojskowy Monteriggioni, by na końcu udać się na podbój Sieny. Pierwsze miasteczko, którego nazwy, pomimo licznych starań, nie udało nam się zapamiętać okazało się bardzo spokojnym przystankiem wśród starych murów. Tym co wyróżnia to miejsce jest położenie na dwóch poziomach: nowoczesna część na dole i średniowieczna rozciągająca się na grani. Spacerując uliczkami co chwilę przystawaliśmy, by podziwiać rozciągające się w dole widoki. Miasto dodatkowo słynie z wyrobu kryształu.
Drugi przystanek czekał na nas kilkanaście kilometrów dalej w Monteriggioni - twierdzy z 14 wieżami obronnymi wybudowanej na początku XIII wieku. Już z daleka podziwialiśmy budowle wzniesioną przez władców Sieny, chcących obronić się przed Florencją. Znów czekały na nas stare mury, wąskie uliczki i okazałe wieże. Jednak największą atrakcją dla dzieci była pizza calzone na słodko z serkiem mascarpone i nutellą :-)
Popołudnie i wieczór spędziliśmy w Sienie, w której panowała niesamowita atmosfera, bowiem sieneńczycy przygotowywali się do Palio - słynnego festynu, sięgającego korzeniami do czasów średniowiecznych. Trafiliśmy w sam środek barwnych parad, gdzie poprzebierani uczestnicy śpiewali, grali i świetnie się bawili. Energia miasta udzieliła się nam i pomimo zmęczenia podziwialiśmy, jak można być radosnym. Oczywiście Synuś zapragną przyłączyć się do jednego z rywalizujących klanów i chociaż zawiesić sobie na szyi kolorową chustę.


poniedziałek, 8 września 2014

Vinci - miasto Leonarda

Pierwszym miasteczkiem, do którego się wybraliśmy było Vinci. To niedaleko tej mieściny urodził się Leonadro da Vinci - dokładnie w Anchiano. Vinci jest bardzo urokliwe i jak większość toskańskich miasteczek rozciąga się na wzgórzu. Centralnym punktem jest tu oczywiście muzeum Leonarda, gdzie oglądaliśmy drewniane rekonstrukcje maszyn artysty. Muzeum jednak troszkę nas rozczarowało, może za dużo się spodziewaliśmy. Niestety nie można było maszyn dotykać a instrukcje włoskie czy angielskie były zbyt skomplikowane, żeby można było precyzyjnie zrozumieć ich działanie. Przydał się tu zmysł techniczny taty, który uświadamiał nam geniusz Leonarda. Chyba największe wrażenie na dzieciach zrobił strój płetwonurka. W środku muzeum nie mogliśmy robić zdjęć, za to widoki z wieży okazały się niezapomniane.
Z Vinci pojechaliśmy do Anchiano, by zobaczyć dom, w którym przyszedł na świat Leonardo. Dzieci nie mogły uwierzyć, że w tak prostym otoczeniu urodził się taki geniusz. Stare kamienne mury, spokój, wzgórza, oliwki... Na miejscu obejrzeliśmy krótki film o życiu artysty i podziwialiśmy kopię fresku "Ostatnia wieczerza". Dzieci namiętnie prześcigały się w liczeniu dłoni uczestników wieczerzy i udowadnianiu, że kryje się tu jakaś tajemnica :-)
 

piątek, 5 września 2014

Toskania

 Na te wakacje czekaliśmy ładnych kilka lat. Kiedy dzieci były jeszcze małe, mój brat odwiedził ten region Włoch i pokazując sielankowe zdjęcia rozpalił iskierkę, która tliła się i czekała aż dzieci podrosną, by razem z nami czerpać radość z toskańskich uroków. Warto było! Przez dwa tygodnie leniwie snuliśmy się po zboczach wzgórz, podziwialiśmy kamienne mury, strzeliste cyprysy, smakowaliśmy wino i oliwę, troszkę lodów... Wróciliśmy wypoczęci, spokojniejsi i jacyś tacy bardziej radośni.

Zanim jednak dotarliśmy do Toskanii, odwiedziliśmy park rozrywki Mirabilandię. Nasze głowy zresetowały się na licznych karuzelach i rollercoasterach. Tatuś odpadł po pierwszej przejażdżce na
Katunie - najdłuższym odwróconym rollercoasterze w Europie. Ja z trudem starałam się dotrzymać tempa dzieciom kręcącym się na filiżankach i fruwającym na dinozaurach. Chwilę oddechu złapaliśmy podziwiając widoki z Diabelskiego Koła (90m wysokości), czy przyjemnie chłodząc się podczas "rejsu" po Rio Bravo. Na szczęście Synuś bawił się na każdej karuzeli, dzięki czemu udało nam się także przejechać na dwupiętrowej tradycyjnej z misternie rzeźbionymi konikami, karocami ;-)


Agroturystykę w Toskanii znaleźliśmy dzięki pani Annie Goławskiej, autorce przewodnika "Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny". XVI-wieczny dom z kamienia położony na wzgórzu, wśród gajów oliwnych i winnic od razu podbił nasze serca. Sympatyczny właściciel gospodarstwa Michele, zawsze uśmiechnięty i skory do rozmowy dostarczał nam pyszne wino i oliwę, a jego narzeczona poczęstowała nas zrobionym własnoręcznie tiramisu. Pycha! Mama Michele, do dziś nie wiemy czy Helena czy Elena, zagadywała nas po włosku i zupełnie jej nie przeszkadzało, że nie rozumiemy ani słowa. A że mówiła tak śpiewnie z chęcią zatrzymywaliśmy się na te pogawędki. Życie tam płynie w innym rytmie, nikt się nie spieszy, małe espresso pije się przez pół godziny, a nie łyka na raz. Dni mijały nam na czytaniu, kąpaniu się w basenie, grach z dziećmi, spacerowaniu, czy po prostu patrzeniu na uspakajające widoki.







 
 Czasem opuszczaliśmy sielską agroturystykę i zwiedzaliśmy okoliczne miasteczka. Byliśmy w Vinci, Pizzie, Florencji, Luce, San Gimignano i Pistoi. Fotki z wycieczek zamieszczę niebawem :-)