Dwa tygodnie temu zaczął się u nas długo oczekiwany remont. Właściwie od dnia, w którym kupiliśmy nasz dom jedyną jego wadą, ale jakże istotną, była ciemność. Ciągle miałam wrażenie, że brakuje w nim światła. I w końcu kochany Mężuś dał się namówić na wybicie 3 metrowego okna w salonie.
Początkowa faza remontu okazała się dla nas trudnym doświadczeniem,
pomimo, że strefę kłucia w miarę zabezpieczyliśmy. W miarę... kurz i pył
był wszędzie. Ale warto było przecierpieć, bo dziś cieszymy się
naprawdę jasnością. Pewnie wpływ na to ma również fakt, że
zrezygnowaliśmy z jakichkolwiek kolorów na ścianach i wszystko
pomalowaliśmy na biało. Wymieniliśmy również podłogę z jasnego klonu na
bielony dąb. Ostatnim punktem remontu jest własnoręczne malowanie mebli:
z czarno-brązowych, na gołębie (jasnoszary ;-).
Poniżej kilka fotek, jak było i jak zaczyna być...
super! cieszę się, że wreszcie Ci się udało :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Natalia
No, dzięki, dzięki :-)
OdpowiedzUsuń