wtorek, 29 stycznia 2013

Les Trois Vallées


Od kilkunastu lat marzyłam, by kiedyś pojechać do Les Trois Vallées, czyli Trzech Dolin we Francji, najwspanialszego ośrodka narciarskiego, o którym rok w rok opowiadał mi mój tata. Muszę przy tym wspomnieć, że to właśnie tata nauczył mnie nie tylko, jak jeździć na nartach, ale również jak pokochać narciarstwo, góry, śnieg... Za każdym razem, gdy z trudem wciśnięte buty narciarskie przypinam do nart i zaczynam sunąć w dół stoku wraca do mnie to niesamowite uczucie wolności. Słyszę tylko świst śniegu pod nartami, czuję przyspieszone bicie serca, widzę biel wymieszaną z błękitnym niebem (przy ładnej pogodzie oczywiście) i wiem, że to jedne z najwspanialszych chwil mojego życia.



Jak wspomniałam kilkanaście lat trwało, abyśmy w końcu mogli odwiedzić to wymarzone miejsce. Dzieci bowiem musiały na tyle podrosnąć, byśmy nie zabili się wzajemnie podczas podróży (ponad 1500 km), a także musiały na tyle nauczyć się jeździć i pokochać ten sport, by sprostać nartostradom o długości ponad 600 km!!!


Wreszcie jednak się udało i dotarliśmy późnym popołudniem (po drodze spaliśmy w Niemczech) do miejscowości Les Menuires na wysokości 1815 m n.p.m. Najbliższe dni mieliśmy spędzić w domkach wybudowanych dla uczestników olimpiady w Albertville w 1992 roku. Pomimo późnej pory dookoła było dość jasno, to dzięki księżycowi odbijającemu się w śniegu, jak również lampkom porozwieszanym tu i ówdzie na choinkach rosnących wzdłuż drogi, a także na drewnianych balkonach naszych chatek. Wydawało nam się, jakbyśmy wjechali do bajkowej krainy.


Z każdego okna mieliśmy widok na inny szczyt i ośnieżony stok. Ruszające o poranku wyciągi narciarskie wyganiały nas z łóżek, bo przecież nie przyjechaliśmy tutaj, by się wylegiwać do późna. Wyciągi zresztą tak są porozmieszczane, że z każdego domku można bezpośrednio do nich dojechać, a pnący się w górę narciarze często przejeżdżają tuż nad dachami domów.


Przez pierwsze dni nie mogliśmy się za bardzo połapać, w którą stronę mamy się udać, a co gorsza jak zapamiętać drogę powrotną. Na szczęście dobrze przygotowane mapki, a przede wszystkim mój tata zapoznał nas z Trzema Dolinami. Udało nam się odwiedzić każdą, czyli Courchevel, Méribel i Belleville (w ostatniej mieszkaliśmy). Wjechaliśmy na jeden z najwyższych szczytów w okolicy, dostępnych dla narciarzy - Cime Caron - 3200!!! Co rusz podziwialiśmy Mont Blanc, który był niemal na wyciągnięcie dłoni. Zresztą jednego dnia nasza córeczka rozczarowała się słysząc, że na tą białą górę nie pojedziemy. Wygrzewaliśmy się w słońcu, testowaliśmy creme brulee i grzane winko w co drugim schronisku. Wprawdzie nie udało nam się przejechać wszystkimi z 335 tras, ale spędziliśmy cudowne wakacje i już nie możemy się doczekać kolejnego razu.

1 komentarz: