czwartek, 19 stycznia 2012

Delta Orinoko

Mała Indianka opiera się o nasz "autokar".
W końcu nadszedł dzień, na który czekaliśmy od kilku miesięcy. Wstaliśmy około 4 nad ranem, by wyruszyć do dżungli. Niewielki, ale porządny samolot zabrał nas z Margarity na spotkanie z naturą. Po półgodzinnym locie, przesiedliśmy się do "autokaru". Jak przewodnik nas poinformował "luksus się właśnie skończył". Jechaliśmy około 2 godzin w głąb lądu drogą, która nie miała zakrętów, skrzyżowań. Szosa wybudowana wśród pól i dzikiej roślinności prowadziła nas do delty Orinoko. W niewielkiej miejscowości, otoczeni bosonogimi indiańskimi dziećmi wysmarowaliśmy się preparatami na komary i olejkami, ochraniającymi przed mocnymi promieniami słońca, ubraliśmy czapki na głowę, pożegnaliśmy się z cywilizacją i dziarsko wkroczyliśmy na dwie metalowe łodzie, którymi dopłynąć mieliśmy do campu położonego wewnątrz dżungli.


Ostatni kontakt z cywilizacją.

Miliony odcieni zieleni, liście wielkości domów, przedziwne odgłosy, woda w kolorze rozmytego błota mieszały się z dźwiękami wydawanymi przez aparaty fotograficzne. Każdy chciał utrwalić miejsce, w którym się znalazł. Chyba wszyscy czuli niesamowitą ekscytację. Jakaś siła w nas wstąpiła. Nikt nie narzekał, nie marudził. Słońce nie świeciło za mocno, woda nie była za mokra, a komary - nawet ich nie zauważyliśmy. 









Co chwilę mijaliśmy indiańskie chaty, choć chyba określenie chata jest przesadzone. To drewniane wiaty na palach, z dachem pokrytym liśćmi palmowymi, w których wiszą kolorowe hamaki. Indianie zamieszkujący tereny delty Orinoko, drugiej co do wielkości delty po Amazonce, należą do plemienia Warao (ludzie łodzi). To ludzie, którzy przemieszczają się z miejsca na miejsce. Ich dzieci nie chodzą do szkół. Warao wierzą, że Ziemia jest płaska, a pomiędzy niebem a ziemią istnieje pal, po którym przechodzą dusze. Dziewczynki z plemienia kończąc 15 lat mają obcinane włosy - symbol, świadczący o gotowości założenia rodziny. Indianie wierzą, że to matka przekazuje córce geny, więc dziewczynki zostają przy rodzicach, a chłopcy biorą swój hamak i wprowadzają się do domu teściów. Po trzech latach, jeśli zdobędą zaufanie rodziców panny, mogą założyć rodzinę. Kobiety rodzą około 15 dzieci. Głównym zajęciem Indian Warao jest zbieractwo i rybołówstwo. Potrafią również wyplatać wspaniałe przedmioty z liści palmowych (przede wszystkim hamaki).






 

Wreszcie dopływamy do naszego campu. Rozlokowujemy się w "pokojach na palach" przygotowanych na wzór indiańskich chat. Zamiast hamaków mamy jednak drewniane łóżka przykryte moskitierami. Przewodnik instruuje nas jak można bezpiecznie wejść do łóżka. Prosi również, by nie zostawiać nic na zewnątrz. W końcu nie wiadomo, kto nas może odwiedzić! W campie może spać jednorazowo około 30 osób. Jedzenie przygotowują dla nas Indianie. "Drewniane ścieżki", podobnie jak "domki", są  położone na palach. Jak się okazuje są tu tak silne przypływy i odpływy, że dwa razy w ciągu doby woda podchodzi pod samą podłogę. W nocy to pluskanie wody okaże się bardzo złowrogie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz