czwartek, 26 stycznia 2012

Spacer przez dżunglę


Popołudnie rozpoczęliśmy od pływania w indiańskich canoe. Przede mną siedziało czterech "dzielnych" facetów, za mną niepozorny Indianin. W ręku trzymał niewielkie wiosło, którym sprawnie manewrował. Przy najdrobniejszym ruchu płytka łódeczka zrobiona z jednego kawałka drewna, chwiała się na boki jak oszalała, a my krzyczeliśmy ze strachu, po czym wybuchaliśmy nerwowym śmiechem, znów wprawiając kajak w drgania. Woda w rzece nie zachęcała do kąpieli. Wiedzieliśmy, że brunatny kolor i mętność skrywają piranie, węże, kajmany i inne nieprzyjazne stworzenia. Czas umilał nam skrzek papug, pluskające się żółwie czy pięknie kwitnące rzeczne hiacynty.




Kolejną atrakcją, która czekała na nas, było polowanie na piranie. Wzięliśmy kije z kawałkiem żyłki i haczykiem z przynętą i tą prostą wędką próbowaliśmy zwabić ryby. Nagle mój kij zaczął się groźnie wyginać i wyciągnęłam 25 cm piranie. Była to największa ryba, jaką w swoim życiu złowiłam i z pewnością najgroźniejsza.
Podekscytowani polowaniem szykowaliśmy się na "spacer przez dżunglę" Wszyscy musieliśmy ubrać kalosze, które czekały na nas w campie. Przewodnik znów przypomniał o spryskaniu się preparatem odganiającym komary. Wsiedliśmy do łodzi i ruszyliśmy na podbój dżungli. Po drodze Indianin pokazał na rzecznego kakaowca, którego owoce próbowaliśmy.



Łódź zatrzymała się przy zielonej "ścianie", którą można było pokonać tylko przy użyciu ostrej maczety. Przewodnik wycinał nam ścieżkę w dżungli pierwotnej (lesie, którego nikt nigdy nie ścinał), a my staraliśmy się za nim nadążyć. Nogi grzęzły nam w błocie. Męża kalosze przy pierwszym kroku okazały się dziurawe, ale to nie miało większego znaczenia. Po kilku krokach nie widać było nic poza oszałamiającą roślinnością. Korzenie drzew wystawały ponad nasze głowy. Liście miały kilka metrów długości. Nasłuchiwaliśmy odgłosów zwierząt. Próbowaliśmy wody wypływającej z kawałka ściętego pnia drzewa. Mieliśmy okazję, choć z niej nie skorzystaliśmy, skosztować termity. 
Nagle ktoś krzyknął "wąż". W sekundę Indianin doskoczył do niego i dopóki wszyscy nie przeszli "pilnował" go z przygotowaną maczetą. Potem przewodnik opowiedział nam, że wąż ten był bardzo silnie jadowity. Potrafi skoczyć na metr, ukąsić ofiarę, która umiera w ciągu 20 godzin. To był najbardziej nieprzyjemny moment podróży. Ostatkiem sił doszłam do łodzi. Byłam bardzo szczęśliwa, że ten spacer mam już za sobą.




















 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz