wtorek, 23 lipca 2013

Odwiedziny


 W ubiegły weekend pojechaliśmy odwiedzić nasze robaczki. Nie ma ich w domu od półtora tygodnia i pomału zaczynamy bardzo tęsknić. Uwielbiam te chwile, kiedy zmęczona "trudami macierzyństwa" wypuszczam moje ptaszyny w świat, by po kilku dniach zrozumieć, że ów "trudy" to najcudowniejsza rzecz na świecie. W domu panuje absolutna cisza, nawet psu nie bardzo chce się ruszać. Machnie ogonem, gdy przychodzimy z pracy, ale jakoś tak leniwie, jakby w zwolnionym tempie. 



Do obozu harcerskiego dotarliśmy w sobotę po południu. Zza drzewa wybiegł nam na spotkanie nasz radosny Synek, już w pełni zaaklimatyzowany w lesie. Po chwili zobaczyliśmy uśmiechniętą Córunię wraz z koleżankami. Dziewczyny jakoś tak dziwnie nam się przyglądały. Zapytałam, czy coś się stało, ale zgodnie odpowiedziały, że nie i dalej patrzyły na nas. W końcu Córa nie wytrzymała i szepnęła:

- Macie rogaliki?

I tyle ją widzieliśmy. Porwały koszyczki z rogalikami i już ich nie było. Po jakimś czasie ponownie zlokalizowałam naszą pannę, ale usłyszałam tylko, że potem mamuś pogadamy, przecież jutro mamy cały dzień dla siebie. Na szczęście Synek troszkę bardziej potrzebował nas, bo nie mógł odnaleźć komórki (która, jak się okazało bezpiecznie odpoczywała pod mchem) i beretu (który, jak się okazało znalazła druhna zuchów i oddała za kawałek murzynka). Synuś z ulgą przyjął moją chęć poukładania ciuchów w namiocie i wytrzepania ton piachu ze śpiwora. Torba czystych rzeczy, które przywieźliśmy na wymianę wróciła z nami do domu, bo dzieci zgodnie postanowiły oszczędzić mi pracy i baaardzo rzadko wymieniały elementy garderoby. 

Bardzo nam się spodobał regulamin pompkowy. Może zastosujemy go w domu?
Wieczorem wszyscy zebraliśmy się wokół ogniska i śpiewaliśmy piosenki. Z łezką w oku słuchałam jak mój dziesięciolatek wyśpiewuje "Czarny chleb i czarna kawa, opętani samotnością...". Z dumą patrzyłam na moją dwunastolatkę, która, już nie obok nas, a po drugiej stronie ogniska, wraz ze swoją drużyną bawiła się.

Niedziela należała do rodziny. Tuż po apelu zapraliśmy nasze pociechy, najpierw do hotelu pod ciepły prysznic, a potem nad morze. Gdy wróciliśmy do obozu nasze dzieci zaraz pobiegły do swoich zastępów rzucając zdawkowe "papa, będziemy tęsknić". My w samochód i do domu, a w głowie ciągle słyszałam słowa piosenki "Myślą swą szukają szczęścia, które zwie się wolnością..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz