Myślę, że owoce dzielą się na owoce i owoce niezwykłe. Do tych
drugich z pewnością zaliczyć można truskawki. Mają one w sobie "coś". Już sam ich wygląd cieszy oko, nie wspominając o smaku. A
truskawkowe ślady na twarzyczkach moich Aniołków… Ale od początku.
Pojechałyśmy dziś z Anią na rynek. Tak jak nie przepadam za zwykłymi
zakupami (w tym chyba znacznie odbiegam od ogólnie przyjętych norm,
dotyczących mojej płci) tak za zakupami na rynku wprost przepadam. Te
zapachy, te kolory, ten gwar, nawet to przepychanie się ludzi mi nie
przeszkadza. Nigdy nie mogę się opanować i zawsze wykupuję pół straganu,
zastanawiając się potem, jak zamienić moją rodzinę, w rodzinę królików.
Niestety nie zawsze uśmiecha im się jedzenie tych wszystkich warzyw i
owoców. Ale co do jednego jesteśmy zgodni – wszyscy uwielbiamy
truskawki. Od początku sezonu do ostatnich dni codziennie je kupujemy i
jemy w najróżniejszych postaciach i o dziwo wcale nam się nie nudzą.
Najbardziej cieszę się, że dzieciaki ich nie słodzą. Tylko mąż
po cichu zakrada się do kuchni i posypuje je cukrem.
Także udałyśmy się dziś na rynek po truskawki, a że były naprawdę
śliczne postanowiłyśmy kupić ich ciut więcej. Niestety, gdy już koszyk
załadowałyśmy do samochodu i zaczęłyśmy wracać do domu zadzwonił do nas
tata, komunikując, że właśnie przejeżdżał obok truskawkowego poletka i
kupił zapas na popołudnie… Cóż czekała nas prawdziwa truskawkowa uczta.
Na początek miseczka tych najładniejszych, do podgryzania od tak.
Potem Ania spojrzała z błagalną minką i zapytała, czy upieczemy placek
drożdżowy z truskawkami i dużą ilością kruszonki. Jak tu odmówić tym
ślicznym oczętom. Ania rozbiła dwa jajka i przelała je do dużej miski,
dodała pół kubka cukru i zapamiętale zaczęła je ubijać. Ja w
międzyczasie przygotowałam rozczyn: do letniego mleka wkruszyłam 5 dkg
drożdży, dodałam szczyptę soli, łyżkę cukru i tyle mąki by rozczyn miał
gęstość kwaśnej śmietany. Odstawiłam go w ciepłe miejsce i gdy podwoił
objętość dodałyśmy go do ubitych z cukrem jajek, do których dodałyśmy
jeszcze pół kostki roztopionego masła i mąkę (tak by ciasto zrobiło się
gęste). Znów cierpliwie poczekałyśmy, aż urośnie, po czym przełożyłyśmy
je na blachę. Anusia fantazyjnie poukładała truskawki, a ja
przygotowałam sporą porcję kruszonki (do roztopionej połowy kostki masła
dodałam pół i trochę kubka cukru, pół i trochę kubka mąki oraz cukier
waniliowy – zmiksowałam). Gdy zasypywałyśmy placek kruszonką nagle w
kuchni zmaterializował się Kuba i zaczął podkradać nam słodkie
grudeczki. Szybko wstawiłyśmy placek do piekarnika, znów trochę
poczekałyśmy aż podrośnie, po czym piekłyśmy go ok. 30 minut w
temperaturze 175 st. C (termoobieg).
Kiedy placek bezpiecznie wyrastał w piekarniku Kubuś wyciągnął mikser
i stwierdził, że on sam przygotuje truskawkowy koktajl. Przyniósł swój
kuchenny podstawek, opasał się fartuchem i wziął się do pracy. Do
wysokiego dzbanka wsypał truskawki, dodał trochę cukru (przy kolejnej
niezbędnej łyżeczce musiałam zainterweniować), trochę wanilii, zalał to
wszystko kefirem naturalnym, wymieszanym z odrobiną śmietany, zmiksował i
gotowe.
Na kolacje postanowiliśmy zrobić naleśniki z musem truskawkowym. A że
zostało nam jeszcze trochę owoców, przygotowaliśmy galaretkę i
zalaliśmy nią miseczkę wypełnioną po brzegi truskawkami. Jutro będzie
jak znalazł, zanim znów wybierzemy się na rynek…
Muszę przyznać, że dzieciaczki już całkiem swobodnie radzą sobie w
kuchni i coraz więcej potraw potrafią przygotować same. Gorzej wychodzi
im jeszcze pozostawienie kuchni, w choćby jako takim porządku, ale nie
bądźmy drobiazgowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz