środa, 20 czerwca 2012

Zwykły poranek


Mamy dwoje dzieci. Wychowują się w tym samym domu, wśród tych samych zasad, obowiązków, otoczone tą samą porcją (w każdym razie bardzo się staramy) miłości. A jednak jest to dwójka tak odmiennych ludzi, charakterów. Rozumiem, ze mają zróżnicowane zainteresowania, inaczej postrzegają świat. Czasem jednak, próbując stanąć obok, widzę jakby byli wychowywani w dwóch różnych domach, przez zupełnie innych rodziców. I wówczas stawiam sobie pytanie, czy to wychowywanie w ogóle ma jakiś sens? Wiem czasem lepiej pewnych pytań nie zadawać.

Ranek. Budzik wyrywa nas z błogiego stanu, rozum nakazuje nie odwlekać egzekucji i jak najszybciej wysunąć się z ciepłego kokonu nocy. Toczę wewnętrzną walkę przed zimnem poranka. I wówczas słyszę, tupot stópek małego robaczka. Staje w drzwiach sypialni szczęśliwy chłopiec. Jego uśmiech na ustach mówi mi, że na świecie nie jest tak źle, że wystarczy przełamać opór, wyskoczyć spod kołdry i będzie super. Na moment przytula się do mnie, by już biec szorować ząbki, ubierać ciuszki, niemal w locie połykać śniadanie, do plecaka włożyć picie, kanapkę, owoc i oczywiście coś słodkiego, jeszcze buty, bluza szkolna i gotowy żołnierz stoi przed drzwiami, a z jego ust wydobywa się okrzyk pierwszy. Tylko z kim on się ścigał?

Obok w pokoju nie mieszka przecież drugi zawodnik. Tam zaszyła się księżniczka. Ona pierwsza nie wybiega, ona czeka aż przyjdą ją budzić. Ona nie zrywa się z łóżka tylko zapada się w nie coraz głębiej. Tulona i oblepiana porannymi pocałunkami coraz mocniej zaciąga kołdrę na głowę, jakby ta puchowa pierzynka miała ją zasłonić przed światem. Tam nikogo nie ma, zostawcie laleczkę w spokoju, pozwólcie jej jeszcze chwilkę pobyć w krainie marzeń. Zaspane oczka razi światło słońca, uszy bolą od porannych dźwięków, nóżki nie dają sobie rady z krokami, a rączki nie chcą trzymać szczotki do zębów. Odkręcenie pasty jest wysiłkiem niebywałym, a to dopiero początek zmagań z dniem.

Przez pierwsze minuty podchodzę do Ani ostrożnie, starając się pomóc jej w przezwyciężaniu trudów poranka. Jednak im bliżej do godziny zero i wyjazdu do szkoły tym szybciej można zobaczyć jak moja cierpliwość zamienia się w rozdrażnienie. Kiedy uda mi się wyciągnąć śpiocha z łóżka i widzę, że kieruje się w stronę łazienki zostawiam ją i schodzę do kuchni, szykować śniadanie. Co jakiś wołam kontrolnie Aniu! Jak trener na swych zawodników nadając im tempo. Gdy nie słyszę żadnych ruchów na górze, wbiegam na pięterko i staram się nie eksplodować, widząc Anię malującą kwiatki na zaparowanym lustrze w łazience. Wiem, że to dopiero początek, za chwilę zaczną się dyskusje odnośnie rzeczy, które dzień wcześniej Ania sobie przygotowuje. Ale przecież jak można przewidzieć wieczorem, w co człowiek rano będzie się chciał ubrać. Potem fryzura: kitki, warkoczyki, rozpuszczone… Zejście na śniadanie. Czuję się jak kat, który nie pozwala układać abstrakcyjnych wzorków z chrupek, który zabija dziecięcą wyobraźnię. Chłopaki siedzą już w samochodzie i grzeją silniki, a przed Anią jeszcze wybór butów, bluza… Zazwyczaj kiedy już już wydaje mi się, że zamknę za nimi drzwi i zostawię kolejny poranek za sobą Ani przypomina się, że czegoś zapomniała i musi biec na górę.

Ale wreszcie udaje się. Towarzystwo w samochodzie pędzi na spotkanie ze światem. A ja przygotowuje sobie kawę, słucham tykającego zegara, popijam pierwszy łyk i witam się z dniem.


1 komentarz:

  1. Ten opis poranka zupełnie nie pasuje do Aniołka na zdjeciu! Nigdy nie uwierzę, ze to "cudowne dziecko" może stwarzać jakieś problemy. Czym jest trudny wybór bluzy do artystycznej duszy i kwiatków na zaparowanym lustrze. Urocze!

    OdpowiedzUsuń